Na bałtycką przygodę wypłynęliśmy z młodzieżą, która podczas obozu mazurskiego wykazała się zapałem do żeglowania i zaangażowaniem, które pozwoliło jej przyswoić wiedzę odpowiednią do udziału w morskiej wyprawie. Rejs Bałtycki odbył się w dniach 10-14 lipca 2016. Rozpoczęliśmy go w Łebie, a naszym celem były duńskie wyspy Bornholm i Christiansø…
Obejrzyj galerię:
Pierwszy dzień naszej wyprawy spędziliśmy w porcie, gdyż należało się do niego odpowiednio przygotować. Zaopatrzyliśmy się w prowiant i zapoznaliśmy z jachtem. Znajomość obsługi prawdziwej morskiej jednostki oraz zasad bezpieczeństwa jest nieodzowna, gdy rozpoczyna się wyprawę na szerokie wody. Nauczyliśmy nowicjuszy jednej z najważniejszych lekcji: za burtę się nie wypada! W takich warunkach tego rodzaju wypadek to nie igraszka… Pierwszą noc spędziliśmy jeszcze w porcie, by nabrać sił na podróż. Z samego rana oddaliśmy cumy i skierowaliśmy się na północny zachód. Choć Bałtyk był dość spokojny, dał się we znaki organizmom nieprzyzwyczajonym do pływania po morzu. Daniem dnia okazał się kisiel – był ochoczo wybierany przez naszych załogantów. Nadchodzący wieczór nie dał ukojenia w postaci przyjemnego postoju – tu nie było w zasięgu wzroku lądu, przy którym można zatrzymać się i spokojnie odpocząć po dniu pełnym wrażeń. Płynęliśmy dalej, a jedynymi punktami, na których od czasu do czasu można było zawiesić wzrok, były światła mijanych statków. Pilnowaliśmy, by trzymać się od nich z daleka. Dotarcie do malutkiej wysepki Christiansø zajęło nam dokładnie dobę. Była do szczęśliwa wieść, gdyż dawała nadzieję na spożycie posiłku na lądzie, bez bujania, które stale męczyło błędnik. Gdy już nasyciliśmy się obiadem, nabraliśmy sił na zwiedzanie wyspy. Ten niewielki kawałek lądu ma około 700 na 400 metrów, więc przeszliśmy wyspę w każdą możliwą stronę – dookoła, wzdłuż i wszerz. Osiągnęliśmy jej najwyższy punkt Møllebakken, wznoszący się na niebagatela… 22 m n.p.m. Dzień zakończyliśmy nad ogniskiem, któremu towarzyszył grill. Potem wreszcie mogliśmy położyć się spać – przycumowani, osłonięci przed niespokojną falą. Rano obraliśmy kurs do portu Nexø na Bornholmie. Zawitaliśmy tam zaledwie na chwilę – już po godzinie musieliśmy wracać na jacht, by ruszyć w drogę powrotną do Kołobrzegu. Morze w tym czasie nieco się rozbujało. Jednak nie było już straszne dla naszych załogantów, którzy pokonali chorobę morską. Wdrożyli się oni w marynarskie życie i punktualnie przejmowali swoje obowiązki, gdy nadchodziła ich wachta.
Do Kołobrzegu dotarliśmy nocą, o godzinie trzeciej. Dotychczas pogoda nam sprzyjała, a sztormiaków nie tknęła ani kropla deszczu. Widocznie na morzu było za sucho, gdyż ostatniego poranka pogoda postanowiła sprawić nam swoisty chrzest i pożegnała nas opadami. W drodze na stację kolejową zmoczyło nas od stóp do głów! Do domu wracaliśmy szczęśliwi, bo przeszliśmy kolejną przygodę, która wzbogaciła nas o nowe doświadczenia i wyryła w pamięci piękne wspomnienia.Przeczytaj całą historię...